Gdy stoisz na bosaka w cieniu, na złotym piachu brazylijskiej plaży, oddalonej o tysiące kilometrów od cywilizacji, czujesz, jakbyś przeniósł się w inny świat. Nasza plaża, choć niewielka, była jak z innej rzeczywistości – szeroka może na dwa, trzy metry, ukryta w głębi zakola czerwonej rzeki, której krystalicznie czyste wody przepływały z gracją, nieświadome naszej obecności.
Z wędką w ręku, obok mojego przewodnika Fernando, poczułem się jak część tej dzikiej przyrody. Za nami rozciągała się zielona ściana gęstego lasu deszczowego, a przed nami, po drugiej stronie rzeki, widniała ilasta skarpa, podmywana przez wodę, odsłaniająca olbrzymie jamy. Te jamy – tajemnicze i groźne – od razu wzbudziły moją ciekawość.
Fernando, znający te tereny jak własną kieszeń, ostrzegł mnie, by nie podchodzić zbyt blisko. Wytłumaczył, że te tunele, które widzimy, nie kończą się na brzegu – ciągną się aż na dno rzeki. I że w nich żyją anakondy. Patrząc na szerokość otworów, zastanawiałem się, jak wielka musi być anakonda, skoro te tunele mają od 30 do 50 centymetrów szerokości. Fernando zauważył moje przerażenie i stwierdził, że anakonda jest niewiele węższa. Wyobraźnia natychmiast podsunęła mi obraz gigantycznego potwora, czającego się gdzieś tam, w czeluściach.
Jak to możliwe, że łowimy ryby zaledwie kilka metrów od takiego miejsca? Przecież jeśli ta anakonda naprawdę ma 30 centymetrów grubości, to spokojnie może mieć i 5 metrów długości, albo i więcej. Z początku myślałem, że Fernando sobie żartuje. Jednak kiedy próbował mi to wszystko tłumaczyć – nawet gestykulując – nagle jedna z jego nóg osunęła się w miałki piasek, prosto w głębiny rzeki.
Sytuacja stała się poważna. Ledwie zdążył rzucić wędkę na piasek, a ja, widząc przerażenie w jego oczach, natychmiast wyciągnąłem rękę, żeby go podciągnąć. Z niewiarygodną zręcznością Fernando wydostał się na brzeg, a ja zrozumiałem, że z tymi anakondami to nie są przelewki. Jak się okazało, te olbrzymie węże polują na wszystko, co jest ciepłe i się rusza – co oznacza, że ludzkie ciało może być dla nich idealnym celem.
Tym razem dżungla nas oszczędziła, choć nie powiem, że nie żałuję trochę, że nie zobaczyłem tej wielkiej anakondy na własne oczy. Zresztą, kiedyś przed moją łódką uciekła anakonda – miała może trzy, cztery metry, czyli w amazońskich standardach nic wielkiego. Ale tutaj, w tej dzikiej głębi, wszystko nabiera innego wymiaru.
Podsumowując: Amazonia to miejsce, gdzie natura rządzi się swoimi prawami, a my – ludzie – jesteśmy tylko gośćmi. Gośćmi, którzy powinni pamiętać, że ta dzika kraina kryje w sobie tajemnice i niebezpieczeństwa, o jakich nawet nam się nie śniło.